Porządki- ciąg dalszy...
Długo mnie tu nie było... Ale to nie z lenistwa bynajmniej
Przyjechała do nas odnaleziona po latach rodzina z Australii i ja,
z racji tego, że jestem anglistką robię teraz za tłumacza w jedną i drugą
stronę .
A co u nas ciekawego?
W sobotę udało nam się wyrwać na trzy godzinki i zamiast sobie odpocząć
pojechaliśmy do Hureczka. Kuba skosił resztki trawy (tym razem już
żyłką) a ja grabiłam te zakichane chaszcze… czego efektem są pęcherze
i zdarta skóra z połowy kciuka :/ Mój Mężuś stwierdził, że tak ponoć się
dzieje jak szlacheckie rączki złapią za widły Może i ma trochę racji:
pranie robi za mnie pralka, naczynia myje zmywarka, do podłogi jest
mop… Ale muszę się chyba przyzwyczaić do ciężkiej roboty w polu .
Mogłam też pomyśleć i założyć rękawiczki… Poza tym opaliłam się
bardziej niż nad morzem
No a teraz mała fotorelacja :
Ja z widłami i jeszcze całym paluszkiem
Z tymi chaszczami walczyłam
Piękne sterty siano-chaszczy
Prawie uporządkowana działeczka Jestem baaardzo dumna, ponieważ wszystko robiliśmy własnymi "ręcami" .
Na końcu nieśmiało proszę
o dalsze trzymanie kciuków za terminowość naszego architekta