No i doopa!
No i doopa! Virion wykrakała…… Dzisiaj o 15.30 pracownica biura
projektowego, w którym robimy adaptację zadzwoniła, że nasz pan
architekt znowu (!) nie da rady dotrzeć na umówione na godz. 16.15
spotkanie. Byłam taaaka wściekła, że jak przywiozłam Mężusia z pracy (
a co, kochana żonka jestem ;) ) zadzwoniłam do biura ( pan architekt
miał oczywiście wyłączoną komórkę) i kulturalnie acz zdecydowanie
wyraziłam swoje niezadowolenie i zniecierpliwienie. Pani grzecznie
zanotowała i obiecała przekazać szefowi. Tym razem umówieni jesteśmy
na środę na 16.00. Ciekawe czy przyjdzie…
Wkurzyłam się niemiłosiernie, ponieważ bardzo zależy nam na czasie.
Musimy zaakceptować wprowadzone zmiany, architekt ma to ostatecznie
przerysować i złożyć wniosek o pozwolenie na budowę. Potem miesiąc
czekania na PNB, 2 tygodnie aż się uprawomocni, i dopiero wtedy można
składać wniosek o kredyt. Na kredyt znowu trzeba liczyć do miesiąca… a
chcemy fundamenty zrobić w tym roku Z tej złości zachciało mi się
wyć… Czy zawsze musi tak być, że przez jakiegoś doopka nasze plany
mogą legnąć w gruzach ?
A co nowego na placu boju? Mężuś prosto po pracy został ( na swoją
prośbę) zesłany na roboty na naszą działkę. W sobotę zdążył skosić tylko
połowę działki, a to za sprawą wrednego i złośliwego pnącza, które co
chwilę wplątywało się w tarczę kosiarki. Dzisiaj nie było lepiej ale jutro po
pracy powinien skończyć całość. Niestety dzisiaj zapomniałam aparatu,
wiec fotki jutro… Mnie za to czeka grabenie skoszonych chaszczy i zakup
roundupu lub jakiejś innej cholery do wytrucia łąki na naszej działeczce…
Może znacie jakieś dobre specyfiki?